Wczorajszy dzień był przełomowy. Po raz pierwszy odkąd jestem w Norwegii padał deszcz - nie jakaś tam mżawka, ale porządna ulewa. Pewnie jeszcze deszcz mi się przeje, ale kiedy tak siedziałam w te słoneczne dni myślałam... zostałam oszukana. Miało ciągle lać, a tutaj tylko słońce i słońce. Dzisiaj temperatura niższa, ale niebo błękitne. Można więc z kubkiem herbaty zasiąść do pisania postów.
W weekend byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie ponieważ okazało się, że moje dramatyczne pożegnanie z makaronem Czanieckim było przedwczesne. Ból i tęsknota zniknęły kiedy w sobotę poczułam zapach rosołu dobiegający z kuchni. A potem odkryłam zapasy makaronu... moi teściowie wiedzą co dobre! Ten smak...
W piątek z sera, który udało mi się przemycić z Polski upiekliśmy z Vandrerem sernik. Wyobraźcie sobie, że w Norwegii nie mają normalnego sera. Nie było także olejku pomarańczowego! Kolejny minorg - co ja będę tutaj piekła jeśli nie ma składników na sernik. Na szczęście w Horten udało się kupić swojskie jajka pochodzące od szczęśliwych norweskich kur, które dzielnie znoszą jaja w poczuciu obywatelskiego obowiązku (o norweskiej dumie będzie w następnym poście). Choć martwiłam się czy ciasto się uda, jeśli polski ser i olejek spotkają się z norweskimi składnikami...
...sernik wyszedł jak ta lala. Sami oceńcie. Vandrerowi smakowało.
AvE!
Vandrer
"znoszą jaja w poczuciu obywatelskiego obowiązku", jakie ty pieprzysz głupoty to się w głowie nie mieści, z całym szacunkiem.
OdpowiedzUsuńTo była ironia, w ten sposób chciałam odnieść się do ewentualnych socjalistycznych nut obecnych w norweskiej polityce i ich poczucia obywatelskości - Norwegowie są bardzo pokornymi obywatelami. Blog pisany jest z przymrużeniem oka, i tak należy go odczytywać.
OdpowiedzUsuńPS.: Poproszę o podpisywanie się choćby nickiem. Wtedy łatwiej dyskutować.